Rząd wprowadził minimalną stawkę godzinową – 13 zł. Mówi, że po to, by poprawić los najgorzej opłacanych pracowników. Ale sam tyle za pracę płacić nie chce.
Pożarem, który trzeba ugasić w pierwszej kolejności, jest hybrydowy system zatrudnienia – z jednej strony na okrawek etatu, w wymiarze: powiedzmy 1/32, a z drugiej – już normalnie – na umowę-zlecenie. Państwowy zleceniodawca ogłaszający przetarg, nawet jeśli chce dać angaż pracownikom firmy na etacie i naprawdę dobrze mu z oczu patrzy, musi się liczyć z tym, że – przykładowo – tylko dwóch na dwudziestu pracowników posiada umowę o pracę i że tego nikt nie sprawdzi, a aplikant bez problemu wygra przetarg. Normą jest ukrywanie nadgodzin w umowach-zleceniach poprzez zatrudnianie pracownika w kilku spółkach córkach tego samego wykonawcy – każdorazowo na wymaganą liczbę godzin. To główne grzechy pracodawców, którzy nie mają skrupułów w oszczędzaniu kosztem pracowników.
Ale nie bez winy są zleceniodawcy – wszystko jedno: państwowi czy prywatni – którzy spokojnie się temu przyglądają i nawet im powieka nie drgnie. Wynajmują ochroniarzy i sprzątaczki do pracy u siebie w banku, sklepie, urzędzie, nie przejmując się, czy podwykonawca – który dostarcza im tanią siłę roboczą – zapewnia jej cywilizowane warunki zatrudnienia.
Za: www.gazetaprawna.pl, 6 stycznia 2017, Konrad Wojciechowski, więcej tutaj